top of page

Twój scenariusz życia piszesz sama

To zdanie może się wydawać wyświechtane, ale chciałam się dziś nim podzielić, bo przychodzi do mnie z nową siłą — po kilku procesach terapeutycznych, którym miałam radość dziś towarzyszyć.

W pracy z ludźmi widzę, że to, co najbardziej nas blokuje, to my sami.
Nie okoliczności, nie inni ludzie, nie przeszłość — ale sposób, w jaki o niej opowiadamy.

Różne tragedie i doświadczenia, które nas pochyliły, są jak wiatr działający na drzewa.
Czasem potrafią wyrwać korzenie, lecz częściej sprawiają, że drzewo rośnie silniejsze — z mocniejszym pniem i głębszymi korzeniami.

Tak samo jest z człowiekiem.
Trudne, traumatyczne doświadczenia nie muszą oznaczać, że ktoś zostanie zraniony na całe życie.
Nierzadko stają się źródłem mądrości i nowej siły.

To, co naprawdę nas blokuje, to nie przeszłe tragedie, lecz brak umiejętności sięgania po skarby, które już w nas są.
To umiejętność, której można się nauczyć — jak języka, którym zaczynamy mówić do siebie z czułością, a nie z osądem.

Ale oprócz nauki potrzebne jest otwarte serce — gotowość, by przyjąć dobro.
Bo nie zawsze wierzymy, że możemy.
Czasem to nasze własne przekonania nie pozwalają nam zobaczyć, że mamy prawo do szczęścia.
Bywa, że nie potrafimy nawet wyobrazić sobie dobra, które mogłoby nas spotkać.

 

Gdy nie mamy nazwy — nie potrafimy zobaczyć

Przypomina mi to pewne zjawisko z historii kultury i języka: przez długi czas ludzie nie mieli osobnego słowa na kolor niebieski.

W starożytnych językach, takich jak grecki czy hebrajski, niebieski nie istniał jako kategoria.
Był mylony z zielonym lub szarym.
Nie dlatego, że ludzie go nie widzieli — ale dlatego, że nie mieli na niego słowa.

Badania nad językiem i percepcją pokazują, że tam, gdzie brak nazwy, trudniej o rozróżnienie.
Dotyczy to nie tylko kolorów, ale też emocji i doświadczeń.

Jeśli nie mamy słowa na miłość, czułość, spokój, bezpieczeństwo — przeżywamy je jak zamglony krajobraz.
Widzimy tylko niejasną plamę, nie potrafimy określić, co czujemy, ani czy to, czego doświadczamy, naprawdę istnieje.

 

Kiedy wiem, dokąd jadę — mogę się o to upomnieć

Inaczej jedzie się do zamku, o którym wiemy, że jest piękny, pełen owoców, zabawy i odpoczynku.
A inaczej — „gdzieś tam”, w mgłę.

Kiedy znam cel, mogę powiedzieć:

„Nie, nie chciałam być w zwykłym domu. Chciałam być księżniczką w zamku.”

Mogę się upomnieć o wartość, której pragnę.

Jeśli jednak jadę w niejasność — bez obrazu, bez nazwy, bez wyobrażenia — to kiedy trafiam do przeciętnego miejsca, nie potrafię poprosić o więcej.
Nie potrafię tego zapragnąć.

Bo nie można sięgnąć po coś, czego nie umiemy nazwać.

Dlatego w terapii tak ważne jest nazywanie, a potem doświadczanie tego w sobie.
Słowa są jak światło.
Kiedy pojawia się nazwa, rzeczy nabierają kształtu.

Możemy wtedy powiedzieć:

„Masz w sobie coś jak kolor niebieski — istnieje, choć jeszcze nie zostało nazwane.”

A gdy nauczysz się je widzieć i czuć, stanie się częścią Twojego świata.

 

Terapia uczy światła

Terapia zaprasza do tego, by w relacji nauczyć się przeżywać emocje:
by zobaczyć, że one nie są przeciwko nam, ale dla nas,
i że można ich doświadczać bezpiecznie, a czasem nawet z przyjemnością.

Niewiara bywa największym więzieniem.
Często to ona pisze nasze życie — nasz wewnętrzny narrator, który wciąż powtarza:

„to nie dla mnie”, „nie umiem”, „nie zasługuję”.

A przecież można nauczyć się innej narracji — tej, która mówi:

„mogę spróbować”, „jestem w drodze”, „mam prawo doświadczać dobra”.

 

Umiejętność serca — dzielenie się

Drugim ważnym krokiem jest dzielenie się.

Widzę, że wiele osób ma z tym trudność.
Często są to ludzie, którzy zawsze byli samowystarczalni.
Nie prosili o pomoc, bo nauczyli się, że trzeba radzić sobie samemu.

To szlachetna siła, ale potrafi zamknąć serce.

Dzielenie się jest jednym z najpiękniejszych ludzkich doświadczeń.
Nie oznacza, że trzeba oddawać wszystko.
Chodzi o to, by dawać z miłości — a jednocześnie zostawiać w sobie przestrzeń na przyjęcie.

Bo prawdziwe dawanie zaczyna się wtedy, gdy potrafię dać z miejsca pełnego, a nie pustego.
Dzielenie się bez miłości jest puste.
Lepiej nie dawać wcale, niż dawać z obowiązku lub lęku.

Kiedy dzielimy się z serca, otwieramy dla świata miejsce, w którym może nas obdarować.
Tworzymy obieg dobra — to, co dajemy, wraca do nas w innych formach:
jako wdzięczność, spotkanie, poczucie bliskości, sens.

Wtedy otwieramy się na świat tajemnic i darów, które potrafią zaskoczyć swoją dobrocią.

 

Widzieć. Doświadczyć. Podzielić się.

To trzy etapy uzdrawiania i wzrastania.

Widzieć — dostrzec to, co w nas istnieje, nawet jeśli jeszcze nie ma nazwy.
Doświadczyć — pozwolić, by przeszło przez ciało, emocje, obecność.
Podzielić się — tym, co prawdziwe, żywe, zakorzenione.

Największym narratorem naszego życia jesteśmy my sami.
To od nas zależy, czy nasza historia będzie opowieścią o braku, czy o pełni i przemianie.

Bo kiedy uczymy się widzieć, doświadczać i dzielić, zaczynamy pisać własną opowieść od nowa — już nie o przetrwaniu, ale o życiu w pełni.

Tą refleksją dzielę się dziś — gdzieś w oczekiwaniu na pełnię księżyca. 🌕✨

©2018 by monika-wiech. Proudly created with Wix.com

bottom of page